Powiedzmy sobie od razu szczerze: poza ludźmi wyjątkowo uzdolnionymi, typowy Kowalski raczej sam nie nauczy się języka obcego. W każdym razie nie szybko i nie dobrze. To jednak nie oznacza, iż nie warto samodzielnie dążyć do opanowania, na przykład, języka angielskiego. Mnóstwo naszych uczniów to osoby, które wiele rozumieją i mają za sobą często lata nauki, ale trafiają do nas, bo nadal nie pokonały bariery mówienia, czy też raczej niemówienia.
Jak to możliwe…? Wszyscy przecież sprawnie posługujemy się na co dzień jednym z najtrudniejszych języków świata – niektórzy twierdzą, że nawet najtrudniejszym. W żadnym innym języku nie ma tylu elementów zmiennych, które trzeba umieścić we właściwej formie, właściwym miejscu i właściwym czasie, aby wypowiedź była choćby zrozumiała. Co więc sprawia, że potrafiliśmy jako dzieci bez żadnej pomocy nauczyć się tak trudnego języka, a znacznie łatwiejszy angielski przez lata stawia nam opór?
Jak z wieloma innymi rzeczami w życiu, odpowiedź kryje się w naszych głowach, a raczej nastawieniu. Praktycznie wszyscy wychowaliśmy się w tradycyjnym systemie edukacji, opartym na modelu, stworzonym w XIX wieku w Prusach Bismarckowskich do „produkcji” sprawnych urzędników, robotników i żołnierzy. System ten oparty jest na dyscyplinie, feudalnej hierarchii i systemie kar i nagród. Jego głównym sposobem działania jest wykrywanie odstępstw od narzuconej dyscypliną poprawności, które w szkole nazywa się „błędami” oraz piętnowanie ich.
Jeśli Twoje dziecko wraca ze szkoły ze świadectwem, na którym od góry do dołu są same szóstki, a tylko jedna dwójka, o której ocenie porozmawiasz z nim najpierw i najdłużej? No właśnie. Niezależnie od naszych najlepszych intencji, naszą uwagę przede wszystkim zajmuje to, co nam i innym nie wychodzi… samych siebie oceniamy dokładnie w taki sam sposób. Jak często masz ochotę odpowiedzieć coś cudzoziemcowi, ale paraliżuje Cię strach, że powiesz coś niepoprawnie? Nie, że mogą Cię nie zrozumieć, tylko, że ośmieszysz się jakimś szkolnym błędem…?
Kiedy mama uczy swoje małe dziecko chodzić, ile razy pozwala mu próbować stanąć na nogi? Odpowiedź jest prosta: tyle, ile trzeba! Mama nie powie po trzeciej nieudanej próbie – eee dajmy sobie spokój, nic z tego nie będzie! A dziecko… po każdym upadku, niezrażone, cierpliwie wstaje jeszcze raz…
Ucząc się nowego języka, mózg przechodzi przez tak zwaną fazę ciszy. Spontanicznie gromadzi dane, słówka, reguły i przetwarza je, czekając na moment, kiedy będzie możliwe przejście do fazy aktywnego używania języka – czyli mówienia. Jeśli nie przestajemy „wstawać”, ta faza nadejdzie. Do tego czasu stopniowo rozumiemy coraz więcej, ale nie mówimy. To wtedy mamy wrażenie, że „dużo rozumiem, ale nie potrafię mówić”. Dzieciom na to pozwalamy. Mało tego: wiele mam cieszy się, że mały już tak dużo rozumie, chociaż jeszcze nie mówi. Ale sami sobie nie dajemy do tego prawa. Uważamy, że jeśli potrafimy od razu biegać po olimpijskie złoto, to nie ma co w ogóle stawać na starcie.
Dlatego jeśli chcesz nauczyć się języka obcego: przede wszystkim wrzuć na luz! To co, że może zrobisz błąd, skoro Cię zrozumieją? Jeśli Anglik spróbuje powiedzieć coś łamaną polszczyzną, wszyscy się cieszą i odnoszą się do tych prób z tym większą życzliwością, im niezgrabniej mu wyszło. Ciebie – jeśli spróbujesz coś powiedzieć po angielsku, Anglicy potraktują tak samo. A jeśli będziesz dalej próbować, nawet nie zauważysz, kiedy będziesz mowić całkiem sprawnie. A więc: wrzuć na luz.
Konto usunięte00:28, 24.04.2019
2 1
z tym luzem zgoda ale do pewnego momentu i jeżeli mieszkamy w Polsce, natomiast jeżeli chcemy dobrze funkcjonować w innym kraju to błędy nie wchodzą w grę, trzeba dobrze rozumieć ze słuchu,mówić, czytać, pisać i rozumieć w innym języku aby nie narobić sobie kłopotów, najlepiej uczyć się w kraju gdzie dany język urzędowo obowiązuje i nie przebywać z Polakami przynajmniej kilka lat ale mając już dobry zasób wiedzy w tym zakresie 00:28, 24.04.2019
No elo12:42, 26.05.2019
1 0
Oczywiście że mozna! W domu sam uczę się hiszpańskiego :) 12:42, 26.05.2019