Niedawno minęła kolejna rocznica czarnego czwartku, kiedy to Bank Centralny Szwajcarii uwolnił kurs CHF w stosunku do Euro, a zobowiązania rzeszy polskich kredytobiorców znacznie wzrosły. Dziś kurs franka szwajcarskiego do złotego ustabilizował się i nie wykazuje tak dużych wahań jak kilka lat temu.
Niemniej jest on znacznie wyższy niż kurs z dnia zaciągnięcia kredytu. Wielu kredytobiorców boryka ze zbyt wysokimi ratami i tzw. ujemnym LTV, czyli sytuacją, gdy kapitał pozostały do spłaty przewyższa wartość nieruchomości. Kredytobiorcy zdali sobie sprawę, że wysokość ich raty i całego zobowiązania jest zależna tylko od przypadku, że nikt nie jest w stanie przewidzieć nagłych wahań kursów walut, a co za tym idzie - wysokości ich zobowiązania w przyszłości, a do całkowitej spłaty często pozostaje jeszcze kilkanaście lat. Kredytobiorcy przekonali się też, że od ryzyka kursowego, w przeciwieństwie do banku, nie są w żaden sposób zabezpieczeni.
Dyskusja w społeczeństwie trwa. Przedwyborcza kampania sprzyja odkopywaniu tematu przez polityków. Z jednej strony słyszymy głosy mówiące, że wiedza o tym, że kursy walut się wahają jest oczywista, a frankowicze powinni ponieść konsekwencje tego, że w przypływie skąpstwa skorzystali z tańszego kredytu. Inni podnoszą, że argumentacja jest krótkowzroczna i całkowicie pomija rolę banku jako instytucji zaufania publicznego oraz fakt, że bank, dysponujący szczególnym zaufaniem klienta, zabezpieczył się od ryzyka walutowego, a klienta nawet o nim w pełni nie uświadomił. Na najwyższych szczeblach sądowych zapadają tymczasem przełomowe orzeczenia, które bez wątpienia będą kształtować linię orzeczniczą w sprawach frankowych. Oto kilka z nich.
20 września 2017 r. w sprawie C-186/16 Andriciuc i inni, na wniosek sądu z Rumunii ważne orzeczenie wydał Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Wspomnianym orzeczeniem Trybunał przesądził, jak szeroki jest obowiązek informacyjny banku wobec klienta będącego konsumentem. Z uwagi na konieczność ochrony słabszej strony umowy zastosowano tzw. wykładnię rozszerzającą. Przyjęto zatem, że niewystarczające jest poinformowanie kredytobiorcy o samym istnieniu ryzyka kursowego. Sąd przyznał, że fakt ten jest oczywisty dla każdego przeciętnego kredytobiorcy. Nie jest natomiast oczywiste dla każdego człowieka jaką skalę mogą te wahania przybrać i od jak wielu czynników zależą. Konieczne jest zatem udzielenie takiej informacji, aby konsument, jeszcze przed zawarciem umowy, był w stanie oszacować, jak może kształtować się całkowity koszt kredytu w całym okresie obowiązywania umowy.
Bank nie powinien był zatem ograniczać się do zawierania w umowie zapisu o tym, że kredytobiorcy są świadomi występowania ryzyka walutowego. Jako szczególnego rodzaju profesjonalista (będący instytucją zaufania publicznego), a przede wszystkim – strona oferująca dany produkt kredytowy, bank powinien był przedstawić klientom symulację, w jaki sposób będzie kształtować się rata jego kredytu oraz całkowity jego koszt, biorąc pod uwagę możliwe wahania kursów walut.
Najważniejszym wnioskiem płynącym z tego orzeczenia jest to, że jeśli bank nie był, na moment podpisania umowy kredytu, w stanie przewidzieć możliwych wahań kursowych, to bank, jako strona proponująca zawarcie umowy w takim kształcie, powinien ponieść całkowite ryzyko z tym związane. Ponadto z pouczenia udzielonego klientowi jasnym i zrozumiałym językiem powinna w sposób oczywisty wynikać informacja, że zawarcie umowy z tym kształcie wiąże się z ryzykiem ekonomicznym, które może się okazać bardzo duże i które może przekroczyć możliwości finansowe klienta w przyszłości. Dopiero informacja w tym kształcie powodowałaby, że konsument z pełną świadomością ryzyka zawarłby taką umowę.
Kolejne przełomowe orzeczenie to uchwała 7 sędziów Sądu Najwyższego z dnia 20 czerwca 2018 r. w sprawie o sygnaturze akt III CZP 29/17. Fakt, że uchwała została podjęta w składzie 7 sędziów SN oznacza, że akt ten ma szczególną wagę - wchodzi w kanon zasad prawnych i żaden skład Sądu Najwyższego nie może wydać orzeczenia z nim sprzecznego.
Powyższą uchwałą Sąd Najwyższy przesądził ostatecznie kwestię tzw. kursu rynkowego. Argument stosowania tzw. kursu rynkowego jest standardową linią obrony banku w procesie frankowym. Na czym polega ten zarzut? Otóż, jednym z punktów zaczepienia kredytobiorców są klauzule przeliczeniowe w umowach kredytu, czyli postanowienia zgodnie z którymi bank stosował przy przeliczaniu kwoty wypłaconego kredytu oraz spłacanych później rat – własne, arbitralnie ustalane kursy walut. Takie zapisy dały bankowi możliwość wypływania na wysokość świadczenia klienta. Brak odwołania się przez bank do obiektywnego, niezależnego od niego kursu, np. kursu średniego NBP powoduje, że postanowienia te są uznawane za klauzule niedozwolone i nieskuteczne.
Głównym argumentem banku przeciwko nieskuteczności owych klauzul był właśnie podnoszony fakt rynkowości kursów banku. W dotychczasowych sprawach rozpatrywanych przez sądy powszechne w całym kraju pełnomocnicy banku podnosili, że nawet jeśli przyjąć, iż bank przyznał sobie prawo do jednostronnego kształtowania wysokości świadczenia drugiej strony, to w praktyce z niego nie korzystał w sposób nadmierny ponieważ kursy ustalane przez bank odbiegały niewiele od kursów NBP.
Wiele powództw frankowych zostało oddalonych właśnie na podstawie tej argumentacji banku. Nie powinno tak się dziać, gdyż w świetle obowiązującego prawa, a konkretnie już z samego brzemienia art. 3853 kodeksu cywilnego wynika, że oceny zgodności postanowienia umowy z dobrymi obyczajami dokonuje się według stanu z chwili zawarcia umowy. Nie jest zatem istotne czy faktycznie bank korzystał z możliwości dowolnego kształtowania wysokości świadczenia kredytobiorcy, liczy się sam fakt, że w umowie bank przyznał sobie taką potencjalną możliwość i za to naganne zachowanie winien zostać ukarany całkowitym usunięciem postanowienia z umowy.
Powyższe kwestia jest w prawie unijnym i polskim przesądzona i nie powinna budzić żadnej wątpliwości. Bank nie może bronić się faktem, że w praktyce nie narzucił klientowi rażąco wysokich kursów walut. Mimo to w powyższej kwestii ostatecznie musiał orzec Sąd Najwyższy. Uchwała Sądu Najwyższego nie mogła brzmieć inaczej: „Oceny, czy postanowienie umowne jest niedozwolone (art. 3851 § 1 k.c.), dokonuje się według stanu z chwili zawarcia umowy.” Sąd Najwyższy opierając swoje rozważania na prawie unijnym podkreślił, że: „okoliczności powstałe po zawarciu umowy w ogóle nie mogą mieć znaczenia dla oceny nieuczciwego charakteru postanowienia.”
Kwestia nieskuteczności klauzul przeliczeniowych jest już przesądzona. Wiele z nich zostało wpisanych do rejestru klauzul niedozwolonych. Nie budzi już wątpliwości, że bank nie mógł zastrzegać sobie prawa do jednostronnego kształtowania kursów walut. Skoro Sąd Najwyższy przesądził już, że nielegalnego działania banku nie usprawiedliwia nawet późniejsze nieznaczne zawyżanie świadczenia klienta, to sprawa wydaje się jasna – klauzule przeliczeniowe znikają z umowy pozywającego bank klienta.
W tym miejscu pojawia się jednak najistotniejsze pytanie – co dalej? Jak „wygumkowanie” klauzul przeliczeniowych ma wpłynąć na całą umowę i przede wszystkim - wysokość świadczenia klienta. Pytanie to zadał Sąd Okręgowy w Warszawie Sądowi Najwyższemu w styczniu 2018 r. Ciągle oczekujemy na uchwałę w tym przedmiocie. Będzie to najprawdopodobniej jedno z najważniejszych orzeczeń wydane w sprawie kredytów frankowych.
Powyższe orzeczenie nie zmieni jednak nic w najważniejszej kwestii – większość umów frankowych jest unieważniana nie z powodu zawierania niedozwolonych klauzul umownych, ale z powodu rażącej sprzeczności w dobrymi obyczajami i standardami etycznymi, które obowiązywały bank.
Powyższe wyroki i uchwały będą kształtować linię orzeczniczą w sprawach frankowych, a będzie to z pewnością linia korzystna dla kredytobiorców. Drugą stroną medalu jest fakt, że czasu tego frankowicze nie mają, gdyż z każdym miesiącem przedawnieniu ulega część ich roszczeń względem banku...
Pozytywną informacją może być jednak fakt, że po zmianie procedury, a konkretnie art. 13 ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, opłata od pozwu przeciwko bankowi wynosi 1 000 zł. Wcześniej klient musiał wyłożyć 5 % wartości dochodzonego roszczenia, co często oznaczało wydatek kilku lub kilkunastu tysięcy złotych. Jest to istotne też na wypadek przegrania procesu, z czym oczywiście trzeba się liczyć. Klient banku utraci wówczas wyłożony 1 000 zł i będzie zobowiązany do zwrotu kosztów zastępstwa procesowego na rzecz banku w wysokości kilku tysięcy złotych w zależności od wysokości swojego roszczenia.
Na chwilę obecną problematyczny jest też przepis kodeksu postępowania cywilnego mówiący, że powództwo należy złożyć w sądzie właściwym dla siedziby pozwanego. Wprawdzie istnieje przepis mówiący, że jeśli roszczenie związane jest z działalnością oddziału pozwanego to można złożyć go w sądzie oddziału. Problem jednak w tym, że nie wszystkie banki ujawniają swoje placówki jako oddziały w krajowym rejestrze sądowym (nie ma takiego prawnego obowiązku).
Tutaj znowu orzecznictwo jest podzielone. Niektóre składy orzekające stwierdzają, że w myśl kodeksu za oddział można uznać jednostkę nie koniecznie zgłoszoną oficjalnie do rejestru, inne się z tym nie zgadzają. W konsekwencji składając pozew w sądzie miejsca zamieszkania klienta banku nie mamy pewności czy zostanie on przekazany do sądu w Warszawie (najczęściej) czy też nie. Takie przekazanie przedłuża proces od kilku do kilkunastu miesięcy. Niepewność tę usunie projektowana nowelizacja procedury cywilnej, zgodnie z którą konsument przeciwko przedsiębiorcy będzie mógł wytoczyć powództwo w sądzie swojego miejsca zamieszkania.
Autor: Magdalena Pledziewicz radca prawny właścicielka Pledziewicz Kancelaria w Toruniu. Specjalizuje się w ochronie praw konsumenta na rynku usług finansowych. Wspiera klientów w obronie przed egzekucją bezpodstawnie zawyżonych roszczeń instytucji finansowych oraz w dochodzeniu ich roszczeń względem pożyczkodawców i kredytodawców.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz